Godziemba Godziemba
970
BLOG

Rzepecki - "Prezes" z cienia (3)

Godziemba Godziemba Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 78

Pułkownik Jan Rzepecki był zdecydowanym zwolennikiem wybuchu powstania warszawskiego.

    Pułkownik Rzepecki popierał szybkie rozpoczęcie powstania, w znacznym stopniu ze względu na to, że jego zdaniem wzmocniłoby to pozycję Mikołajczyka w negocjacjach ze Stalinem w Moskwie.

     Podczas narady członków Komendy Głównej AK w dniu 21 lipca 1944 roku wskazał na okno i poprosił kolegów, by wyjrzeli na puste ulice. Niemcy odeszli, nie było uzbrojonych patroli. „Armia niemiecka przestała istnieć” – oświadczył wedle relacji płk. Iranka-Osmeckiego. Szef wywiadu AK był przerażony, gdy usłyszał wypowiedź Rzepeckiego i przedstawił podsumowanie sytuacji wojskowej na podstawie doniesień wywiadu z okolic stolicy, wskazujące na koncentrację w pobliżu Warszawy nowych jednostek niemieckich, w tym elitarnej Dywizji Pancerno-Spadochronowej „Herman Goering”, wycofanej z frontu włoskiego. Jednocześnie ujawnił, iż Niemcy w najbliższym czasie wyślą do Warszawy kilka tysięcy wagonów amunicji i sprzętu wojskowego. To zaś oznaczało, iż Niemcy zamierzali bronić Warszawy.

    Rzepecki, wsparty przez gen. Okulickiego, zbagatelizował te dokładne informacje Iranka i odnosząc się do zamachu na Hitlera z poprzedniego dnia, stwierdził, że „armia niemiecka może się rozpaść z dnia na dzień”.

    Podczas kolejnej narady dwa dni później Iranek-Osmecki przedstawił nowe informacje o innych jednostkach niemieckich ściąganych w okolice stolicy.  Podsumowując swój raport wskazał, iż jakkolwiek Sowieci z pewnością pokonają Niemców, to należy odłożyć decyzję o wybuchu powstania do chwili, gdy znany będzie wynik niemieckiego przeciwnatarcia na północ od Warszawy. Osmeckiego wsparł płk. Janusz Bokszczanin, zastępca szefa sztabu Komendy Głównej AK. Jednak ponownie Okulicki i Rzepecki przekonywali, iż Niemcy są w „rozsypce” i wkrótce opuszczą miasto. Rzepecki powiedział nawet, iż jeśli niekorzystnie byłoby rozpocząć powstanie zbyt wcześnie, to „nieskończenie gorzej byłoby rozpocząć za późno, gdyż jeśli w pierwszym przypadku zawsze jeszcze moglibyśmy mieć nadzieję na poprawę sytuacji, to w drugim będziemy bezpowrotnie skazani. I Polska z nami. Zdumiewające, iż były to słowa zawodowego oficera. W 1944 roku był on jednak raczej propagandzistą partyjnym, a nie oficerem.

    Jednak słowa Rzepeckiego wstrząsnęły członkami narady. „Czułem, że większość gotowa – wspominał Iranek – była podzielić jego zdanie, tym bardziej, że nikt, poza Bokszczaninem i Plutą-Czachowskim, nie brał poważnie moich informacji o koncentracji niemieckich wojsk pancernych”. Pod naciskiem Rzepeckiego i Okulickiego gen. Komorowski ogłosił stan pogotowia AK, począwszy od wtorku 25 lipca o godzinie 0.00.

    Tego samego dnia Rzepecki zaprosił gen. Okulickiego oraz płk. Antoniego Chruściela na spotkanie z przedstawicielami Stronnictwa Ludowego, podczas którego zastanawiano się w jaki sposób „pomóc” Mikołajczykowi w czasie jego wizyty w Moskwie. Uznano na nim, iż wybuch powstania w Warszawie stanowiłby mocną kartę w rękach premiera podczas jego rozmów ze Staninem. Postanowiono więc przyspieszyć decyzję o jego wybuchu, zwłaszcza, że sytuacja na froncie wydawał się korzystna. Rzepecki zyskał więc kolejnego sojusznika – płk. „Montera” , komendanta Okręgu Warszawa.

    Rzepecki przez cały czas przekonywał, iż w przypadku dojścia Sowietów do stolicy, udzielą  natychmiast wsparcia powstańcom. Na wątpliwości Bokszczanina odpowiedział, iż widzi „w jaki sposób Rosjanie mogliby nas zostawić samych wobec Niemców, skoro ci byli w zupełnej rozsypce i skoro wkrótce nie będzie ani jednego żołnierza niemieckiego w Warszawie”. Gdy jednak w dniu 26 lipca szef Oddziału V Łączności KG AK płk Kazimierz Pluta-Czachowski wyraził zaniepokojenie brakiem oficerów łącznikowych przy Armii Czerwonej, co może znacznie utrudnić tę współpracę, Rzepecki odparł, że ustanowienie bezpośredniego kontaktu między AK a dowództwem sowiecki jest na razie niemożliwe. Szef BIP liczył, iż  wsparcie sowieckie „załatwi” Mikołajczyk podczas wizyty w Moskwie. Na czym opierał tę nadzieję? Nie sposób odpowiedzieć – doskonale znał przecież zdanie Stalina o „faszystowskiej” AK, wiedział także, iż nie było w interesie sowieckiego dyktatora udzielanie wsparcia swoim przeciwnikom w Polsce.

     Gdy w dniu 27 lipca 1944 roku współpracownik Iranka, mjr Zieliński przedstawił szczegółowy raport jednoznacznie wskazujący na ściąganie przez Niemców poważnych sił pod Warszawę, raport, który otrzeźwiająco wpłynął na wielu członków KG, „Monter” niespodziewanie zarządził mobilizację żołnierzy swojego okręgu. „Było to w tym oszałamiającym okresie – wspominał Iranek – jedno z najważniejszych i najbardziej decydujących pociągnięć, z których narodziło się Powstanie w Warszawie”.  Szef wywiadu uważał, iż „Monter” nie był człowiekiem, który by sam powziął taką decyzję. Ktoś musiał go niewątpliwie zachęcić. Iranek wysuwa przypuszczenie, iż tą osobą był płk Rzepecki, z którym „Monter” spotykał się w tych dnia codziennie.

    W celu ratowania sytuacji płk Osmecki poprosił płk. Bokszczanina, aby podjął „próbę uświadomienia Okulickiemu i Rzepeckiemu, na jakie ryzyko nas narażają, usiłując przeforsować decyzję o rozpoczęciu działań, zanim Armia Czerwona będzie rzeczywiście gotowa wkroczyć do miasta”. Bokszczanim podkreślił, iż pierwszym warunkiem była likwidacja przez Sowietów niemieckiego przyczółka na Pradze, a następnie zgromadzenie przez nich pontonów potrzebnych do przeprawy przez rzekę. Gdy zebrani zgodzili się z tym, Bokszczanim przestrzegł, abyśmy byli bardzo ostrożni i dwa razy sprawdzali każda informację dotyczącą ruchów sowieckich oddziałów. „Bolszewicy – relacjonował Iranek – będą mogli wysyłać patrole, byśmy sądzili, że atakują. Trzeba się upewnić, że są to ich główne siły, a nie tylko wabik”. Rzepecki i Okulicki uznali, iż to zbytnia przesada. Także Iranek był wówczas przekonany, iż „jego nieufność jest raczej chorobliwa niż uzasadniona. Jednak późniejsze wydarzenia miały w sposób tragiczny wykazać, że miał rację”.

   Okulicki stwierdził jednocześnie, iż „jeżeli Rosjanie nie przyjdą, wówczas damy światu dowód ich perfidii, pokażemy wszystkim, kim w rzeczywistości są – czerwony faszystami. Wilno, Lwów i wszystkie zamordowane miasta nie otworzyły oczu Zachodowi, ale nasza ofiara tym razem będzie tak wielka, że nie będą już mogli zatykać sobie uszu, że nie będą mogli nie widzieć, nie rozumieć i będą w końcu zmuszeni doi zmiany tej nieludzkiej polityki, która skazuje połowę Europy na nową niewolę”. Powiedział to człowiek, który został wysłany do kraju przez Naczelnego Wodza gen. Kazimierza Sosnkowskiego, aby nie dopuścić do wybuchu powstania, powstania, które musiało skończyć się hekatombą Polaków. Osobą, która sprawiła, iż złamał słowo dane gen. Sosnkowskiemu był zapewne płk. Rzepecki, sojusznik Mikołajczyka i przeciwnik gen. Sosnkowskiego.

    „W odróżnieniu od Rzepeckiego, – trafnie wskazuje płk Osmecki – którego poczynania opierały się głównie na złych kalkulacjach politycznych – wierzył bowiem szczerze, że Powstanie pomoże Mikołajczykowi w jego negocjacjach ze Stalinem – Okulicki był zupełnie trzeźwy. Od początku streszczał swą strategię w sposób następujący: należy zająć miasto i utrzymać je aż do nadejścia Armii Czerwonej, jeśli nie nadejdzie – umrzeć. Można się z taką koncepcją zgadzać lub nie, lecz ona ma tę zaletę, że jest jasna, a przynajmniej opiera się na złudzeniach. Rzepecki – i to jest zasadniczy zarzut, który można mu postawić – nie chciał przyjąć do wiadomości ewentualnej zdrady ze strony Armii Czerwonej. (…) To zaślepienie jest nie do pogodzenia z odpowiedzialnością, jaką ponosił. W ten sposób, nie dysponując wszystkimi elementami do powzięcia decyzji, znowu zabiegał o jej przyspieszenie, tym razem z pozytywnym, niestety, skutkiem”.

    Po rozlepieniu w Warszawie w godzinach popołudniowych 27 lipca 1944 roku plakatów z wezwaniem stawienia się następnego stu tysięcy warszawiaków dla kopania rowów przeciwczołgowych, Rzepecki uznał to za wstęp do wysiedlenia całej ludności stolicy, co mogło – jego zdaniem – spowodować spontaniczny wybuch walk w mieście. W ten sposób tłumaczył post factum przyczyny wydania ww. rozkazu przez „Montera”.

    W trakcie porannej odprawy Komendy Głównej AK w dniu 31 lipca 1944 roku Okulicki i Rzepecki domagali się natychmiastowego określenia terminu rozpoczęcia walk w Warszawie. Gen. Komorowski miał jednak wątpliwości i zadecydowano o przełożeniu decyzji do narady popołudniowej.

    Po południu, około godziny 16.30 do mieszkania, w którym przebywali generałowie Komorowski, Pełczyński i Okulicki, zgłosił się płk Chruściel z meldunkiem, iż „pancerne jednostki Armii Czerwonej działające z kierunku lubelskiego przerwały się przez obronę niemiecką na przyczółku mostowym i prowadzą walkę (…) na wschód od miejscowości Wawer”. Wedle gen. Komorowskiego płk „Monter” miał dodatkowo stwierdzić, iż „walkę o Warszawę powinniśmy podjąć bezzwłocznie, w przeciwnym razie będzie za późno”. W tej sytuacji gen. Komorowski podjął decyzję o rozpoczęciu powstania w dniu 1 sierpnia 1944 roku.

    Pomimo, iż po przybyciu do kwatery Komorowskiego, płk. Osmecki przekazał gen. „Borowi” sprawdzoną informację, iż przyczółek praski nie tylko nie został przełamany, ale Niemcy przygotowują się do rozpoczęcia przeciwnatarcia, co zostało potwierdzone także przez płk Plutę-Czachowskiego,  Komorowski odmówił cofnięcia rozkazu o rozpoczęciu powstania.

    W pierwszych dniach powstania płk Rzepecki był przekonany o sukcesie. Gdy w  dniu 3 sierpnia działacz Stronnictwa Pracy Jerzy Braun zapytał spotkanego płk. Rzepeckiego „jak wygląda sytuacja, odpowiedział mi: „Już wygraliśmy”.

    Gen. Okulicki, wspierany przez Rzepeckiego, zaproponował usamodzielnienie się władz krajowych od rządu RP w Londynie, co  miało – jego zdaniem – wzmocnić jego pozycję w rozmowach z Sowietami. Propozycja Okulickiego była zbieżna z ocenami polityków Stronnictwa Ludowego, z którymi, przypomnijmy, bardzo bliskie stosunki utrzymywał płk Rzepecki.

    W dniu 17 sierpnia 1944 w odpowiedzi na wątpliwości zgłaszane przez niektórych oficerów AK co do sytuacji i perspektyw powstania Rzepecki napisał, iż "Wcale nie czujemy się jak "samotny pancernik". Rozgrywamy bitwę do końca mając poczucie, że wybuch powstania:

a) zahamował marsz rosyjski (perfidia rosyjska),

b) skrócił ludności czas pobytu pod toporem Gestapo i przeszkodził w ich zamierzonej ewakuacji Warszawy,

c) pozwolił nam wydobyć spod ziemi życie państwowe i publiczne Polski i wzmocnić je, zanim zetrze się z zaborcami rosyjskimi.

Wszystko to za cenę:
1) znanych zniszczeń materialnych, które przeboleć można,
2) sporych ofiar ludzkich jednak nie większych niż ponosilibyśmy w razie trwania okupacji wraz z gestapo,
3) strat kulturalnych nie do powetowania-bolesnych, jest bardzo prawdopodobne ,że ponieślibyśmy je też, gdyby Warszawę planowo opuszczali i niszczyli Niemcy".

 

    Zdumiewająca argumentacja – wśród pozytywów powstania Rzepecki wymienia zatrzymanie marszu Sowietów, którzy tym samym dali Niemcom wolną rękę w ostatecznej rozprawie z  powstańcami. Szef BIP liczył ponadto, iż w czasie powstania nastąpi takie wzmocnienie władz polskich, iż będą one w stanie podjąć równorzędną walkę z Sowietami. Pomijam już sprawę całkowitego lekceważenia strat ludzkich i materialnych w Warszawie.

    Wobec skłaniania się gen. Komorowskiego  do kapitulacji w połowie września 1944 roku w gronie wyższych oficerów KG AK, wśród których najważniejszą rolę odgrywał szef BIP, doszło do rozmów w sprawie zmiany na stanowisku Komendanta – skłonienia „Bora” do ustąpienia i zastąpienia go „Monterem”, opowiadającym się zdecydowanie za walką do samego końca. „Jedynego możliwego następcę „Bora” – wspominał Jan Rzepecki – widzieliśmy w „Monterze”, który właśnie awansował na generała, a swoją postawą w czasie walki wyrobił sobie niewątpliwą popularność wśród walczących, podzielaną przez znaczną część środowiska politycznego”. Wobec sprzeciwu gen. Pełczyńskiego cała akcja spaliła na panewce.

CDN.

Godziemba
O mnie Godziemba

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura